Su-7BKŁ

Su-7BKŁ
"sadomasochizm do 7 potęgi" 
Skala 1/48 OEZ Letohrad + kalkomanie HDL


 

Właściwie nie wiem, co mnie podkusiło, żeby wykonać ten model. Chyba to, że pudełko zaczęło się rozpadać ze starości, a ja na zbliżającą się wystawę nie miałem nic "powojennego" w mojej kolekcji. Mogłem zacząć robić coś innego, ale przeglądając stertę modeli ciągle czegoś mi w nich brakowało: w jednym blaszek, w innym żywic, a w następnych dobrych kalkomanii.

Może firmy produkujące te ostatnie akcesoria zobaczą w końcu tę dziurę i wypuszczą ciekawe kalki na Miga 21, Su 22, Miga 23, Limy - przecież w ostatnich latach pojawiło się tyle pięknych, atrakcyjnych malowań, a modelarze mają trudności nawet ze skompletowanie numerów burtowych na te samoloty.

Wróćmy do modelu. Trudno powiedzieć o nim coś pozytywnego (może jestem za bardzo rozpuszczony wyrobami nowszymi i z Dalekiego Wschodu...), model ma nierówne i grube linie podziału, niewłaściwy kształt statecznika pionowego, kadłub jest za krótki i za niski, tylko skrzydła leżą jako tako w planach opublikowanych w "starych" Militariach. Czyli z grubsza rzecz ujmując jest Su-7, ale jakoś nie za bardzo. Generalnie model należy zaliczyć do starych short-runów, w których brak kołków ustalających wzajemne dopasowanie części, a instrukcja woła o pomstę do nieba. Wszystko wygląda jako tako, gdy ją przeglądamy - gdy zaczynamy pracę zaczynają się problemy i czasem jest więcej niewiadomych, niż ustawa przewiduje, a grubość elementów sugeruje, że cenę zestawu kształtuje waga tworzywa sztucznego zużytego do produkcji. Dostałem lekkich dreszczy i wziąłem się do cięcia kadłuba. Kadłub należałoby ciąć na wysokości skrzydeł, ale jak pomyślałem o problemach z wnękami podwozia i montażem skrzydeł, to postanowiłem trochę oszukać i zrobić cięcie za skrzydłami. Nie udało mi się tą metoda uzyskać prawidłowej długości kadłuba, ale po tym zabiegu błąd długości kadłuba był mniejszy o 3mm. Teraz mogłem zająć się fakturą powierzchni. Prawidłowe linie podziału i wzierników zaostrzyłem nacinając je w głąb, naciąłem nowe, a niepotrzebne zalałem klejem cyjanoakrylowym i przeszlifowałem kadłub w celu zwężenia "rowów" linii, które zafundował nam producent. Po oszlifowaniu poprawiłem ponownie linie i oczyściłem.

Kadłuba chwilowo miałem dosyć, więc postanowiłem zacząć poprawiać statecznik pionowy, który jest zbyt niski i pochylony za bardzo do tyłu. Zacząłem podnosić i "stawiać do pionu" podklejając dolną część paskami z płytki polistyrenu, które podklejałem schodkowo by uzyskać prawidłową wysokość i kąt krawędzi natarcia. Po wstępnym poprawieniu kształtu naciąłem linie i przeszlifowałem powierzchnię pozostawiając końcowe dopasowanie statecznika do momentu wykończenia kadłuba. Nadszedł czas na przygotowanie skrzydeł. Działania standardowe: nacinanie linii, szlifowanie, ponowne nacinanie, połączenie górnych powierzchni z dolnymi, poprawienie linii na krawędzi natarcia. Następnie zeszlifowałem grubość grzebieni aerodynamicznych, bo te z modelu pomnożone przez skalę dały by w oryginale grubość całkiem sporej deski! Zaszpachlowałem reflektor na dolnej powierzchni prawego skrzydła, którego nie mogłem znaleźć ani na planach, ani na zdjęciu wieczornego lądowania Su-7 BKŁ.

Teraz mała dygresja, dotycząca literatury. Powiem szczerze, że jest kiepsko. Poza artykułami w "starych" MILITARIACH i zamieszczonymi tam planami z kilkunastoma zdjęciami jest "wielka czarna dziura". Czasy, kiedy "tajemnica wojskowa" paraliżowała fotoreporterów, teraz jest bardzo widoczna. Zdjęć jest mało, a te które udało mi się odnaleźć nie wnoszą raczej nic ciekawego. Kolejnym krokiem było wykonanie kabiny. Poprawiłem panele instrumentów, fotel - po to tylko, żeby (jak to zwykle bywa) po zamknięciu kadłuba nic nie było widać. Powróciłem do wykończenia powierzchni zewnętrznych modelu. Ponieważ w moich "skarbach" modelarskich nie znalazłem "nitownika" o odpowiednim rozstawie ząbków - postanowiłem nity zaznaczyć... wiertłem. Powiem szczerze, że był to mój najgorszy pomysł modelarski od dłuższego czasu. Na modelu nitów jest chyba tysiące, przynajmniej tak mi się wydawało w miarę upływu czasu, przy niewielkich postępach w wykończonej powierzchni. Kosztowało to wszystko mój organizm przetrawienia sporej ilości "środków uspokajających". Napiszę krótko: PRZEŻYŁEM!!! Zapewne niektórzy z was czytając to, co napisałem popukają się po głowie - nie szkodzi, ja też to robiłem, ale już nie było wyjścia. W oczach kolegów nie raz widziałem politowanie pomieszane z głębokim współczuciem. Niestety, największy stres był dopiero przede mną.

Zacząłem sklejać kadłub i nie mam pojęcia, dlaczego nie zauważyłem tego wcześniej. Prawa połówka kadłuba okazała się niższa od lewej o jakieś 1,5mm! Przeżyłem lekkie załamanie nerwowe. Biłem się z myślami, żeby to wszystko wywalić przez okno i sprawdzić aerodynamikę części. Na szczęście w pokoju pojawił się syn, który spytał, co tam mruczę pod nosem (oj, dostałem za to mruczenie niezłą pokutę...). Nie chcąc okazywać desperacji i skrajnego pesymizmu młodemu człowiekowi, zagryzłem kolejny raz zęby i zacząłem kombinować. Pierwszy raz doceniłem grubość ścianek modelu. Mogłem spokojnie piłować. Skleiłem kadłub i za pomocą sporego pilnika zebrałem trochę wyższej części kadłuba. Na niższą nałożyłem szpachlówkę, utwardziłem klejem cyjanoakrylowym i piłowałem dalej. Niestety, duża część linii i wzierników nie mówiąc o nitach poszły się delikatnie mówiąc, "paść". Po zażyciu kolejnej dawki środków uspokajających (bardziej związków chemicznych, niż farmakologicznych) odłożyłem wszystko i przez 2 dni nie chciałem nawet spojrzeć na rurę kadłuba. Utwardzona ponownie powierzchnia szpachli została wypolerowana i na niej odtworzyłem linie i nity. Dopasowałem statecznik, i wkleiłem skrzydła ustawiając geometrią na wykonanym ze styropianu wzorniku. Końcowe szpachlowanie przy skrzydłach zakończyło walkę z użyciem tego niezbędnego przy tym modelu specyfiku.

Nadszedł czas na wloty powietrza, które nawierciłem, obrobiłem skalpelem i przykleiłem do kadłuba. Nadszedł też czas na usterzenie poziome. Chyba ze względu na mniejszą średnicę prawej połówk i kadłuba było ono niżej od lewego. Podniosłem prawe, obniżając jednocześnie lewe i udało się ten błąd poprawić. Na tym etapie postanowiłem pomalować model. Ponieważ chciałem wykonać go w barwach naturalnych blach ze zróżnicowaniem odcieni, wiec natrysnąłem pierwszą warstwę farby aluminium i zamaskowałem część wzierników i blach poszycia. Czynność powtarzałem 4 krotnie z różnymi odcieniami koloru aluminium. Pozostały jeszcze żaroodporne blachy przy wylotach z działek na kadłubie i mogłem ściągnąć maskowanie i pokryć model błyszczącym lakierem Aero Mastera. Kolejnym krokiem po wyschnięciu lakierów było zamontowanie podwozia... którego, powiem szczerze, nie udało mi się wykonać z instrukcji. Na szczęście są muzea i aparat fotograficzny. Po postawieniu modelu na kołach, podwiesiłem uzbrojenie. Zdjęcia są bardzo ubogie pod tym względem, ale przeglądając Internet i czytając o możliwych wariantach zdecydowałem się na dość hipotetyczny zestaw, aczkolwiek możliwy. Na węzłach pod kadłubem podwiesiłem dodatkowe zbiorniki paliwa, na wewnętrznych zaczepach podskrzydłowych - zasobniki UB-16, a na zewnętrznych znalazły się rakiety S 24.

Przedostatnim etapem było wyważenie modelu sporym ciężarkiem wędkarskim umieszczonym w stożku wlotowym. Bojąc się o sztywność podwozia, starałem się dobrać minimalną wagę ciężarka, bo model sam w sobie ze względu na grubość odlewu jest "wagą ciężką". Model nosi oznaczenie samolotu z 3 Pułku Myśliwsko - Bombowego z Bydgoszczy w 1980r. Był lakierowany farbami Tamiji, Pactrą, i Aero Masterem. 

Cóż można jeszcze napisać na koniec? Su 22 miał być następny, ale na razie mam dość modeli z oznaczeniem Su w nazwie. Ocenę końcową pozostawiam wszystkim oglądającym zdjęcia i czytającym ten tekst. 

Jacek Caliński

Model został nagrodzony na XII Kieleckim Konkursie Modelarskim - Kielce 2006